PPW2021. O "rannych zorzach", 50-kilometrowych etapach, miłości i przyjaźni

Małżonkowie Liliana i Ryszard oraz Marysia i Leszek pielgrzymują wspólnie. Panowie służyli przed laty razem jako ministranci w parafii pw. Świętej Rodziny we Wrocławiu, potem los skierował ich w inne strony Polski. Teraz znów spotykają się na jasnogórskim szlaku - tym razem w grupie 10.

2021-08-08

 

Pan Leszek to obecnie poznaniak. Pielgrzymuje z żoną Marysią, którą wypatrzył przed laty w poznańskim kościele. – To były lata 80., byłem w wojsku. Trafiłem do Suchego Lasu pod Poznań – wspomina. – W stanie wojennym staliśmy na rogatkach na obrzeżach większych miast. Kościół był blisko, przypadała akurat Wielkanoc, więc uczestniczyłem w Mszy św.

To tam dostrzegł Marysię. Od razu mu się spodobała. Podszedł i mówi: „Wieczorem będę stał tam i tam, chcesz, to przyjdź”. I przyszła! Poznali się i pobrali, a pan Leszek został w Poznaniu.

– Pielgrzymować zacząłem dzięki córce – tłumaczy. – Skończyła 18 lat, odwiedziliśmy ją ze dwa razy na trasie pielgrzymki. Powiedziałem: „Justyna, jak będę zdrowy, na następny rok pójdę na pielgrzymkę”. Za rok oczywiście kompletnie mi się iść nie chciało, ale żona mówi: „Obiecałeś dziecku, powinieneś pójść”. Justyna, znając mój charakter, powiedziała: „Tato, tylko nie do mojej grupy! Ty chodzisz w dwójce, ja w trójce!” Poszedłem.

Dzięki panu Leszkowi do poznańskim pielgrzymów zaczęli dołączać kolejni ludzie z Wrocławia, których tam ściągał. – Chodziłem z 10-12 lat w pielgrzymce poznańskiej, aż pomyślałem: kiedyś będę musiał wrócić do wrocławskiej! – mówi.

Żona też dała się namówić i tak już trzykrotnie szli z wrocławskimi pątnikami, byli też na pielgrzymce trzebnickiej.

Tłumaczy, że poznańska pielgrzymka nieco się różni od naszej. Pątnicy są bardzo uroczyście witani na jasnej Górze (przyjeżdża tam wtedy wiele osób z Poznania, z kwiatami). Poszczególne grupy chodzą różnymi trasami. Być może też dlatego, że nocują zazwyczaj w domach prywatnych gospodarzy.

– Spotykamy tych ludzi co roku, widzimy, jak dorastają ich dzieci, oni na nas czekają – opowiada, wspominając starszą panią z Kępna, która co roku gościła 12-15 osób, goszcząc ich serdecznie (specjalnie na ten cel odkładała pieniądze…). Wśród ciekawostek jest i to, że jedna z grup pierwszego dnia pokonuje etap do Śremu, liczący… około 57 kilometrów. – Idzie się około 12 godzin, może trochę więcej, z krótkimi przerwami – opowiada.

Podobnej długości trasę pokonali kiedyś państwo Liliana i Ryszard, uczestnicząc w pierwszej w historii Pieszej Pielgrzymce Wrocławskiej. – Jak się później okazało, pierwszy etap, z Wrocławia przez Trzebnicę pod Oleśnicę miał prawie 56 kilometrów – opowiadają. – Ludzie byli tak zmęczeni, że wiele osób, z nogami pokrytymi pęcherzami, zrezygnowało z dalszej drogi. Organizatorzy zarządzili dzień odpoczynku.

Dzieje początków wrocławskiej pielgrzymki i słynnego błądzenia nocą po polach, to już historia, powtarzana po latach z uśmiechem. – Dużo czasu wtedy spędziliśmy w Trzebnicy, czekając na Mszę św. Była długa, potem sporo zeszło zanim wszyscy zebrali się do dalszej drogi, a grup było bardzo dużo – wspominają. – Trasa, obecnie podzielona na dwa etapy (osobno to Trzebnicy i osobno do Oleśnicy) była długa. Obeszliśmy Wrocław dookoła. Kiedy po zmroku zobaczyliśmy wrocławskie światła, trochę się zdziwiliśmy. Czyżbyśmy wracali? Na nocleg do Bukowia pod Oleśnicą dotarliśmy ok. 1.00 w nocy. Kiedy w oddali pojawiła się jakaś łuna, myśleliśmy że już świta… Kolega, organista Tadek, zaintonował „Kiedy ranne wstają zorze”… Okazało się, że to światła jadących kombajnów…

Liliana i Ryszard, młodzi wówczas ludzie, nie wycofali się. Można powiedzieć, że trudy drogi zostały im sowicie wynagrodzone. Przyjął ich pod swój dach gospodarz, który akurat wrócił z pracy u rolnika w Niemczech, i miał w domu sporo smakołyków, niedostępnych wówczas w Polsce. – To było prawie jak wesele. Wystawił stół, przy którym gościł ponad 20 osób – wspominają. – Wtedy ludzie byli bardzo otwarci wobec pielgrzymów. Na tej pierwszej pielgrzymce prawie nie było namiotów, nocowaliśmy po domach, po stodołach. Szedł z nami oczywiście „Orzech”, było bardzo dużo księży w grupach.

Małżonkowie uczestniczyli w pierwszej i drugiej pielgrzymce wrocławskiej, a potem wrócili na szlak dopiero po odchowaniu czwórki dzieci. Poszli na 35. pielgrzymkę – razem z Marysią i Leszkiem, przyjaciółmi sprzed lat, potem na 36. – Teraz znów idziemy. Ta sztafetowa forma bardzo nam odpowiada, choć – jeśli chcielibyśmy pójść na całość, a okazałoby się, że nie dajemy rady – mamy pomysł, jak to rozwiązać. Raz my możemy iść pieszo, a Marysia z Leszkiem jechać samochodem, następnego dnia (albo po połowie dnia) na odwrót.

Pielgrzymkowe przyjaźnie to bezcenny skarb i źródło niekończących się inspiracji.

Aktualności

SKLEP GOŚCIA POLECA

Najnowsze